ROZDZIAŁ 01: Gdy nie będzie Ciebie w pobliżu...

Usiadłem na fotelu z kubkiem gorącej, jabłkowo-wiśniowej herbaty i ulubioną książką. Za oknem sypał śnieg, a z kominka uderzało we mnie przyjemne ciepło. Zagrzebałem się bardziej w puchowym, miękkim kocyku i upijając łyk ulubionego napoju zmarszczyłem lekko nos, chcąc poprawić na nim lekko okulary. Otworzyłem książkę w miejscu, gdzie ostatnio skończyłem ją czytać, po czym prześledziłem wzrokiem kilka następnych linijek tekstu. Niestety , wymarzony, a wręcz wyjęty z bajki błogi spokój nie trwał długo. Z akcji książki wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Sądząc, że to kolędnicy nie ruszyłem się z miejsca i ponownie chciałem skupić na tekście, jednak dzwonek ponownie zabrzmiał w całym budynku.
- Ohhh idę już.
Mruknąłem, wygrzebując się spod ciepłego nakrycia i odstawiając ulubiony, fioletowy kubek na szklany stolik ruszyłem do drzwi . Kiedy ujrzałem przybysza stojącego za nimi usta delikatnie mi się rozchyliły. Chłopak za nimi wyglądał jak siedem nieszczęść. brązowe loczki wyprostowały się i przymarzły pod wpływem ogromnej ilości śniegu, bluza była cała mokra, z resztą jak wszystkie pozostałe części jego garderoby.
- Harry ?! Zgłupiałeś?! Przeziębisz się!
Krzyknąłem, wciągając go do środka. Dopiero w jasnym świetle dojrzałem krople na jego policzkach i zaczerwienione od płaczu oczy. Broda niebezpiecznie drgała, jakby chłopak powstrzymywał szloch.
- Ona... Nie żyje.
Powiedział po chwili. Zamarłem w bezruchu. Ona? Czyli kto? Zaraz jednak uderzyło we mnie: mama. Jego chora na serce mama. To dlatego jest taki zrozpaczony. 
- Harry... Przykro mi. Wiem, że to Ci nie pomoże, jednak...
Mocno go przytuliłem, jednak zaraz poczułem jak się trzęsie.
- Idź na górę i weź ciepły prysznic, zaraz przyniosę ci świeże ubrania i zrobię herbaty.
Powiedziałem, popychając przyjaciela w kierunku drzwi od łazienki. Gdy upewniłem się, że włączył już wodę pod prysznicem, zniknąłem za drzwiami swojej sypialni. Szybko wyjąłem z szafy najcieplejszy dres jaki miałem oraz grubą, polarową bluzę. Zostawiłem ubrania pod drzwiami od łazienki i zeskakując po dwa stopnie zbiegłem do kuchni. Wstawiłem wodę na herbatę, wyjąłem pomarańczowy kubek i wrzuciłem do niej torebkę truskawkowej herbaty. Wiedziałem, że to jego ulubiona. Posłodziłem ją łyżeczką cukru i oparłem o blat, patrząc nieprzytomnym wzrokiem w okno . Serce bolało mnie na widok tego chłopca, teraz zagubionego w świecie. Przypomniało mi się, jak się poznaliśmy. Wtedy także był sam, zapłakany. Ale wtedy nie stracił mamy, tylko zgubił. Teraz już jest o dziesięć lat starszy. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk gotującej się wody. Zalałem wrzątkiem paczuszkę herbaty i zaniosłem do pokoju. Postawiłem naczynie obok mojego i dosypałem do ognia trochę drewna, by dawał jeszcze więcej ciepła. Chwilę potem w drzwiach ujrzałem zmarnowanego kolegę. Od razu pokazałem mu na miejsce obok. Powolnym, wręcz ślamazarnym krokiem podszedł do skórzanej sofy i usiadł tam, gdzie mu pokazałem. Wyglądał koszmarnie, ale czego ja się spodziewałem? Że będzie tryskał energią i optymizmem?
- Louis... Ja sobie nie poradzę.
Wyszeptał załamany. Delikatnie i jakby niepewnie objąłem go ramieniem.
- Harry, dasz sobie radę. Pomogę Ci.
Wyszeptałem cicho, pocierając delikatnie dłonią jego ramię, po czym podałem mu kubek z ciepłą, owocową herbatą.
- Rozumiesz? Pomogę Ci i wszystko będzie dobrze.
Powiedziałem, odgarniając kosmyk mokrych włosów z jego czoła.
- Nic nie będzie dobrze. Jej już nie ma!
Zatrząsł się. Mocniej go do siebie przytuliłem, po czym kucnąłem na przeciwko niego.
- Harry... W życiu bywa tak, że ludzie odchodzą i przychodzą. Nic na to nie poradzimy. Tak już jest i tak już będzie. Rozumiesz?
Spytałem, by upewnić się, że moje słowa do niego docierają. Pokiwał głową, jednak w jego oczach nadal błyszczały łzy.
- Damy sobie radę. Razem. Najlepsi przyjaciele. Pamiętasz? Obiecywałem Ci to, więc danego słowa dotrzymam.
Przeczesałem palcami jego włosy i uśmiechnąłem delikatnie, jakby pocieszająco. Wróciłem na miejsce obok niego i delikatnie przytuliłem. Loczek wypił herbatę i zdołowany, smutny oraz na pewno wyziębiony położył głowę na moim ramieniu. Po chwili zasnął, najwyraźniej zmęczony wszystkimi wydarzeniami, jakie miały miejsce tego dnia. Westchnąłem i wziąłem go na ręce. Nie był najlżejszy, jednak dałem radę, dziękując w duchu ojcu, który co tydzień zabierał mnie na siłownię. Położyłem chłopaka w moim pokoju, okryłem szczelnie kołdrą i przymknąłem drzwi. Sam posprzątałem kubki w salonie i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w piżamę, po czym położyłem do łóżka w pokoju gościnnym, niemalże od razu zasypiając na niewygodnym, twardym materacu jednoosobowego łózka. Następnego ranka obudziłem się z koszmarnym bólem pleców. Ignorując go jednak ruszyłem do sypialni, w której był Harry. Nadal spał jak małe dziecko. Uśmiechnąłem się pod nosem, poprawiając mu kołdrę i powlokłem się do łazienki. Wziąłem rozbudzający prysznic, po czym zacząłem robić śniadanie. Do tostera wrzuciłem dwie kromki odpowiedniego pieczywa, z lodówki wyjąłem dżem i ser oraz wstawiłem wodę na herbaty. Postawiłem wszystko na stole. Po chwili znalazła się tam także nutella oraz stosik ciepłych grzanek. Szybkim krokiem poszedłem obudzić przyjaciela.
- Harry... Hazza... Hazziątko...
Zacząłem cicho, gładząc go delikatnie po policzku. Mruknął coś pod nosem i wtulił mocniej w poduszkę. Postanawiając więc użyć bardziej drastycznych środków: szybko wstałem i odsłoniłem okna. Chłopak zmarszczył nos i odwrócił się do mnie plecami. 
- Śniadanie czeka... No już, wstawaj.
Powiedziałem, zdejmując z niego kołdrę. Leniwie otworzył oczy i spojrzał na mnie. W pierwszej chwili myślałem, że będzie lepiej, jednak musiało do niego dotrzeć to, co stało się wczoraj. Z jego zielonych tęczówek zniknął ten promyk radości. 
- Harry... Nie możesz się załamywać. Doskonale wiesz, że ona by tego nie chciała.
Mruknąłem, odgarniając kosmyk jego loczków z oczu. Pokiwał głową, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Wiem, Lou... Kiedy to tak bardzo boli...
Wyszeptał, a mi serce dosłownie zaczęło pękać. Nie potrafiłem patrzeć na jego łzy. Znów jednym ruchem go do siebie mocno przytuliłem. 
- Mały, mówiłem Ci już, że sobie poradzimy. Razem. Na razie zostaniesz u mnie, rodzice i tak wrócą dopiero za dwa miesiące... Poradzimy sobie.
Zapewniłem przyjaciela, patrząc na niego troskliwie, po czym przypomniałem sobie o czekającym w kuchni śniadaniu.
- No chodź, tosty są już pewnie zimne.
Zauważyłem. Niechętnie zwlókł się z łóżka i poszedł za mną do jadalni. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy w ciszy konsumować posiłek. W sumie ta cisza była nam potrzebna. Każdy musiał sobie coś przemyśleć. Spojrzałem na poważnego i smutnego Styles'a, wpatrującego się w talerz. Myślał nad czymś gorączkowo, marszcząc przy tym uroczo nos. Nagle ni stąd ni zowąd uderzyło we mnie wspomnienie wakacji sprzed roku.


Osiemnastoletni brunet szedł przez jedną z opustoszałych ulic Londynu. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo śliczna, chociaż upalne promienie słońca przyprawiały młodego mężczyznę o ból głowy. Starając się go ignorować włożył do uszu małe słuchaweczki i wrzucił ulubioną piosenkę Coldplay "Viva la vida". Po chwili telefon w kieszeni jego spodni zaczął wibrować, oznajmiając, iż ktoś próbuje się z nim skontaktować. Na wyświetlaczu pojawiło się imię "Harry", więc nastolatek szybko odebrał połączenie.
-Jestem już w Londynie. Czekam za dziesięć minut przy London Eye.
Poinformował go słodki, lekko zachrypnięty głos po drugiej stronie.
-Zaraz będę.
Mruknął w odpowiedzi i przyspieszył kroku, chociaż droga i tak zajęła mu aż piętnaście minut. Już z daleka widział postać w beżowych spodniach i białej koszulce, patrzącą z zachwytem na Londyńskie Oko. Persona stała jednak tyłem do niego, więc nie był przekonany, że to właśnie on, jednak gdy tylko się odwrócił, był pewny, że to jego przyjaciel.
- Cześć.
Mocno przytulili się na przywitanie.
- Hej.
Wyszczerzył idealnie proste zęby lokowaty.
- Tam gdzie zawsze?
Upewnił się, nie przestając się uśmiechać. Brunet pokiwał lekko głową i uważnie przyjrzał przyjacielowi. Mimo, że ten starał się wszystko ukryć, chłopak wiedział, że coś jest nie tak, a te wakacje będą inne niż te, w poprzednich latach. W milczeniu ruszyli do przytulnej, małej kawiarenki o nazwie "Metro Cafe". Usiedli przy stoliku w kącie i zamówili po pucharku lodów na ochłodę.
- Lou...
Młodszy chłopak spojrzał na przyjaciela uważnie.
- Przeprowadzam się do Londynu.
Wymusił uśmiech, patrząc na reakcję kolegi, Ten uśmiechnął się wesoło.
- Na prawdę?!
Zapytał bardzo entuzjastycznie. Wreszcie będzie mógł spędzić z nim więcej czasu niż długie weekendy, ferie i wakacje. Po chwili jednak zauważył, że lokatemu uśmiech zszedł z twarzy.
- Hej, młody, co jest? Nie cieszysz się?
Zmartwił się nastolatek.
- Ja... Cieszę się, ale... No bo...
Zaczął się jąkać i plątać w słowach. Nie wiedział co powiedzieć? Wiedział! Tylko zwyczajnie się bał. Bał powiedzieć tą bolesną prawdę na głos. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Po chwili wbił go w siedzącego w cieniu, rudego kota. Hmm... Zawsze chciał mieć kota.
- Harry! Spójrz na mnie.
Powiedział łagodnie jego towarzysz i cierpliwie zaczekał, aż ten spełni jego prośbę.
- Co się dzieje?
Uniósł pytająco brwi, nie spuszczając wzroku z jego kocich oczu. Martwił się zachowaniem kolegi, bał się, że stało się coś, co go zrani.
- Moja mama... Ona ma... niewydolność serca. Ostrą niewydolność serca. Mogą nie zdążyć z przeszczepem. Dlatego tu się przenieśliśmy, by była bliżej lekarzy.
Spuścił głowę, patrząc na pistacjowe lody w swoim pucharku.

Wróciłem do "żywych", ponownie zerkając na chłopaka. Był dla mnie jak młodszy braciszek, musiałem się nim zająć. Westchnąłem cicho. Nie zmienił się od tamtej pory, może jedynie odrobinkę wydoroślał. Ściął trochę włosy i nabrał mięśni... Nic więcej. 
- Harry... Pojedziemy dzisiaj po trochę twoich rzeczy, dobrze ?
Zapytałem, siląc się na lekki uśmiech, chociaż w środku rozpierdalał mnie żal.Kochałem Anne jak matkę, była na prawdę cudowną osobą i nie zasługiwała na taki los, na tak szybką śmierć. Lokowaty pokiwał głową i w milczeniu pozmywał po sobie naczynia. Uśmiechnąłem się ciepło, chcąc dodać mu trochę otuchy, po czym przyniosłem jego suche ubrania. Podałem jeszcze ciepłe buty i kurtkę, gdyż na dworze nadal utrzymywała się gruba warstwa śniegu i wyszliśmy na białą ulicę.


Daj mi coś, co będzie mnie nawiedzało, 
gdy nie będzie cię w pobliżu...

1 komentarz:

  1. podoba mi się :3 fajnie się zapowiada,ale skoro Lou powiedzial, ze Harry jest dla niego jak brat to jak to będzie?
    na twoim miejscu zrobiłabym kilka akapitów :)
    idę czytać kolejne rozdziały :3 xx

    OdpowiedzUsuń