ROZDZIAŁ 03: To uczucie o Tobie, które rodzi się gdzieś głęboko we mnie.

Spojrzałem na Harrego . Siedział zamyślony przy oknie i co chwilę zapisywał coś w jakimś notatniku. Uśmiechnąłem się pod nosem, wyglądał na prawdę uroczo. Tak... spokojnie, jakby nie należał do tego zwariowanego, pędzącego świata . Nie interesowało go to, po prostu siedział i pisał, jakby świat się zatrzymał. Po chwili chyba wyczuł, że mu się przyglądam, albo musiał na chwilę spojrzeć gdzie indziej. W każdym bądź razie jego wzrok spoczął właśnie na mnie. Z lekko przekrzywioną głową i intensywnie zielonymi oczami przypominał mi kota. Takiego słodkiego, małego kociaka. Uśmiechnąłem się na samą tą myśl delikatnie, sam do siebie, co go jeszcze bardziej zdziwiło.
- Co jest Loueh ?
Zapytał z lekkim uśmiechem, zerkając na mnie spod długich rzęs. Lubiłem, kiedy tak do mnie mówił, jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi i bawiliśmy się w piaskownicy . Wyrwałem się z letargu i spojrzałem na niego nieco przytomniejszym wzrokiem. Odłożył na bok kartki , długopis i spojrzał na mnie uważniej. Pokręciłem lekko głową.
- Nic, nic. Co tam piszesz ciekawego?
Uniosłem zabawnie brwi. Harry spojrzał przelotnie na kartki i jakby się zarumienił. A może mi się przywidziało?
- Nic szczególnego.
Odpowiedział wymijająco. Zdziwiłem się nieco, nigdy przede mną nic nie ukrywał, a teraz miał jakąś tajemnicę. Nie spodobało mi się to. Bez słowa wstałem i dosypałem nieco drewna do kominka, by ognień nie zgasł. Wróciłem na skórzaną sofę i okryłem szczelnie czerwonym kocem w białą kratę. Harry siedział jak wcześniej na parapecie z kubkiem parującej herbaty oraz tym ważnym dla niego zeszycikiem. Ciekawość wprost mnie zżerała, co może tam się znajdować, jednak udawałem, że nie bardzo mnie to interesuje. Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem. Zamiast tego sięgnąłem ponownie po książkę, którą jakąś godzinę temu zacząłem czytać. Skupiłem wzrok na linijkach tekstu, jednak żaden sens czytanych słów nie docierał do mnie na dłużej. W myśli dalej siedział mi Harry. Już nie ten jego przeklęty notes, tylko on sam. Sam już nawet nie wiedziałem dlaczego, ale chłopak działał na mnie jak magnes. Był taki... spokojny. Nie pasował tu, do przepełnionego złem świata. Był po prostu za dobry. Na prawdę cieszyłem się, że mogę traktować go jak przyjaciela, że mogę być dla niego przyjacielem. Po kilku minutach zrezygnowałem z lektury stwierdzając, że i tak jej nie zrozumiem. Odłożyłem książkę gdzieś na bok i zawiesiłem wzrok na tańczących w kominku płomieniach.
- Nad czym myślisz?
Zapytał po chwili Harry. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmienił miejsce z parapetu na to obok mnie i wcisnął się pod koc. Uśmiechnąłem się lekko w jego stronę.
- O wszystkim.
Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że to właśnie on był głównym tematem moich rozważań. Jednak nie okłamałem go za bardzo. On był wszystkim. Przynajmniej tym, co było dla mnie istotne. Pokiwał lekko w odpowiedzi głową i włączył telewizor. Przeniosłem wzrok z grającej plazmy na niego. Znów był taki spokojny, całkowicie skupiony na akcji filmu. Obraz telewizora odbijał się w jego tęczówkach, nadając im oryginalny blask. Znów naszła mnie myśl, że jest uroczy. Szybko jednak odgoniłem ją z mojej głowy, nie mogłem tak myśleć. Nie o nim. Był moim przyjacielem, przecież nie mogłem się w nim zakochać. Czyżby? Oh, Tomlinson, skończ już swoje filozofie, bo doprowadzisz się do stanu jakiś urojeń psychicznych.
- Wszystko okej?
Dotarł do mnie głos Hazzy. Potrząsnąłem lekko głową i spojrzałem na niego przytomniej.
- Co?
Zaśmiał się lekko, jednak widziałem w jego oczach, że jest nieco zmartwiony. Pewnie coś do mnie mówił , a ja patrząc cały czas na niego kompletnie nie reagowałem.
- Pytałem, czy wszystko dobrze. 
Powtórzył, nie spuszczając wzroku ze mnie. Pokiwałem energicznie głową, na znak, że nic mi nie jest.
- Tak, jest okej. Po prostu się zamyśliłem. Mówiłeś coś?
Uśmiechnąłem się delikatnie, tym razem skupiając całą uwagę na jego słowach. Westchnął cicho i znów zaczął mówić.
- Chciałem się tylko upewnić, że jutro na pewno pójdziesz ze mną na to spotkanie z tatą... Wiesz, o siedemnastej. Nie chcę isć tam sam, boję się iść tam sam.
Przeniósł wzrok na zgaszony już ekran telewizora. Kiedy on go wyłączył? Chyba zamyśliłem się na dłużej niż myślałem. 
- Oczywiście, że pójdę. Obiecałem Ci to przecież.
Uśmiechnąłem się ciepło i przytuliłem go lekko. Czując jego głowę spoczywającą na moim ramieniu, poczułem dziwne ale miłe ciepło w okolicach serca. Louis co się z tobą najlepszego dzieje? Nigdy nie czułeś czegoś takiego do chłopaka. Nigdy nie czułeś tego do nikogo...
- Loueh widzę, że coś cię trapi.
Zauważył Hazza, który przyglądał mi się już dłuższą chwilę.
- Wszysko okej. Po prostu niedługo mam egzaminy na studiach i nieco się stresuje.
Wykręciłem się końcem semestru i uśmiechnąłem lekko.
- Jesteś głodny? Mam ochotę na naleśniki.
Podniosłem swoje cztery litery z kanapy i nie czekając na odpowiedź loczka udałem się do kuchni. Wyjąłem potrzebne składniki i zacząłem przygotowywać posiłek. Czułem na plecach przeszywające spojrzenie Styles'a , który przydreptał za mną do pomieszczenia i teraz siedział przy stole, nadal owinięty w czerwony, ciepły koc. Odwróciłem się do niego przodem, unosząc pytająco brwi. Po chwili jednak wziąłem miskę i nalałem na patelnię ciasto na pierwszego placka. Czekając aż się usmaży znów przeniosłem spojrzenie na Styles'a, który teraz dla odmiany bawił się długopisem. 
- Powiesz mi co tam tak zawzięcie pisałeś?
Ten temat po prostu nie dawał mi spokoju. Loczek na chwilę zamarł, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Piosenkę.
Powiedział po dłuższym namyśle, jakby szukając odpowiedniego słowa. Zaskoczył mnie, kompletnie mnie zaskoczył. Nie sądziłem, że pisze piosenki. Nie sądziłem, że jest w jakikolwiek sposób związany z muzyką.
- Pokażesz mi ją?
Zapytałem, przekładając naleśnika na drugą stronę. Znów nie uzyskałem odpowiedzi przez dłuższą chwilę. Zerknąłem na chłopaka. Teraz zamyślony wpatrywał się w okno. Nie wiem czemu się tego wstydził, przecież go nie wyśmieje. Ułożyłem jedzenia na talerzu i postawiłem go przed chłopakiem razem ze słoiczkiem nutelli, dżemem i sztućcami. Od razu złapał za czekoladę i posmarował nim placek. Ja w tym czasie zacząłem smażyć mojego. Kiedy już wszystkie były rozdzielone po równo usiadłem na przeciwko niego i uniosłem pytająco brwi.
- Więc?
Zapytałem, nim włożyłem do ust kawałek przysmaku z dżemem truskawkowym. Zerknął na mnie znad talerza.
- Dobrze, jak skończę, to ci pokażę.
Powiedział zrezygnowany, a ja uśmiechnąłem się z wyższością.
- Yeah!
Wyraziłem swoją radość, na co loczek tylko wywrócił oczami. Widząc jednak jak się cieszę nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Dokładnie tego, którym uśmiechał się tylko i wyłącznie do mnie. Skończyliśmy jeść, po czym Harry pozmywał naczynia. Ja w tym czasie zaparzyłem herbaty i poszedłem z dwoma kubkami do salonu. Znów okryłem się kocem i zaczekałem na przyjaciela. Szybko zjawił się obok mnie z gitarą u boku. O jej obecności w domu również nie miałem pojęcia. 
- Czym ty mnie jeszcze zaskoczysz?
Zaśmiałem się lekko.
- Nie jednym, Lou. Nie jednym...
Westchnął cicho i spojrzał na słowa. Ułożył gitarę i zagrał kilka nut. Zapisał je starannie na nowej stronie i wrócił do układania linii melodycznej pod tekst. Zamknąłem oczy, brzmiała na prawdę cudownie. Po chwili odchrząknął , a ja na niego spojrzałem.
- Więc... chcesz to na pewno usłyszeć?
Pokiwałem twierdząco głową. Po chwili po pokoju rozległ się dźwięk gitary, a potem głos chłopaka. Niesamowity głos.
- Shut the door, turn the light off
I wanna be with you
I wanna feel your love
I wanna lay beside you
I can not hide this even though I try...
Zamknąłem oczy. Dałem się ponieść po prostu muzyce. Słowa były takie przemyślane, idealne..prawdziwe. Nie mogłem wręcz uwierzyć, że to powstało spod ręki mojego przyjaciela.
- I'll find the words to say
Before you leave me today...
Skończył. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na niego. On jednak wbijał wzrok w swoje dłonie. Po chwili odchrząknął, a ja dalej nie potrafiłem wydusić chociażby słowa.
- Tak, więc... No mówiłem, że to nic specjalnego.
Powiedział, wyłamując sobie palce. Pokręciłem lekko głową. Jak on w ogóle mógł sądzić, że to nic specjalnego? 
- Nie , Harry. To było... na prawdę cudowne.
Powiedziałem po chwili ciszy, uśmiechając się lekko. Spojrzał na mnie zaskoczony. Chyba nie dokońca wierzył w to, co przed chwilą usłyszał. Cóż, ja też nie byłem pewny, czy to właśnie on śpiewał , czy nie jakiś anioł.
- Na serio tak uważasz?
Zapytał cicho, patrząc na mnie uważnie. Znów skinąłem głową z lekkim uśmiechem.
- Tak, przecież wiesz, że Ciebie bym nie okłamał.
Zauważyłem, kładąc dłoń na jego ramieniu. Po chwili sięgnąłem po notes, jednak w połowie drogi zatrzymałem się. Spojrzałem na przyjaciela i uniosłem pytająco brwi.
- Mogę?
Widząc jak niepewnie się zgadza wziąłem w palce zeszyt i zacząłem go przeglądać, zatrzymując się na co ciekawszych tekstach. Były naprawdę niesamowite. Spojrzałem na kolegę i uśmiechnąłem się szeroko.
- Harry, ty na prawdę masz talent.
Powiedziałem, patrząc mu w oczy. Widziałem, jak zaskoczenie w jego tęczówkach zmienia się w zakłopotanie. Chyba nikt wcześniej nie pokładał w nim takiej wiary, nadziei.
- Nie przesadzaj, to na serio nic wielkiego.
Wykręcał się, jak tylko mógł.
- Haroldzie Styles, spójrz na mnie.
Zakomunikowałem mu. Zdziwiony moją powagą przeniósł na mnie ponownie spojrzenie.
- Nie wiem dlaczego masz tak niską samoocenę, ale wiedz jedno. Te teksty, muzyka, a przede wszystkim twój głos są... na prawdę niesamowite. Powinieneś to w jakiś sposób wykorzystać. I nie wmawiaj mi, że to nic wielkiego, bo to na prawdę jest coś.
Uśmiechnąłem się lekko. 
- Dziękuję.
Szepnął, a ja się zaśmiałem.
- Nie ma za co, Harreh , nie ma za co.
Objąłem go lekko ramieniem i odłożyłem czarny przedmiot na stolik. Reszta wieczoru uciekła nam na rozmowach, wspominaniu i planowaniu najbliższych ferii zimowych. Nie doszliśmy jednak do porozumienia, gdzie je spędzimy. Jedno było pewne , spędzimy je wspólnie.


I nie mogę wytłumaczyć,
Ale jest coś w tym, jak wyglądasz dzisiejszej nocy.
Zapiera mi dech w piersiach, 
To uczucie o Tobie, które rodzi się gdzieś głęboko we mnie

ROZDZIAŁ 02: Brak mi wiary, tak właśnie się czuję...

- Harry ... Chodźmy już . 
Wyszeptałem cicho, dotykając dłonią jego ramienia . Już od godziny klęczał nad jej grobem, wpatrując się pustym wzrokiem w czarno-białe zdjęcie czterdziestoparoletniej kobiety, która była jego rodzicielką i nauczyła prawdziwego życia. Tak, to ona była jego azylem, to ona zawsze go wysłuchała. Po kilku minutach ciszy, z nieba zaczął padać biały, czysty śnieg, który po chwili zaczął okrywać wszystko dookoła puszystą kołdrą.
- Wrócimy tu jutro. 
Obiecałem, ściskając leciutko jego ramię, na znak, że na prawdę powinniśmy już wracać do domu. Loczek westchnął i podniósł się z kolan. Otrzepał spodnie od czarnego garnituru i zwrócił w moją stronę. 

Mocno go przytuliłem i odwróciliśmy się, aby wyjść z cmentarza, 
jednak młody od razu zamarł. Dłonie zacisnął w pięści a wzrok miał utkwiony w jakimś mężczyźnie , stojącym kilka metrów dalej i obserwującym nas. Widziałem, że wzbiera się w nim złość, wręcz miał wymalowaną na twarzy nienawiść.
- Co...ty...tu...robisz?!
Wysyczał w jego stronę. Nieco się przestraszyłem, jeszcze nigdy nie słyszałem tyle jadu w jego głosie. Z jednej strony cieszyłem się, że nigdy nie zdenerwowałem tak Harrego, z drugiej strasznie się zmartwiłem. Przeniosłem wzrok na nieznajomego.
- Usłyszałem co się stało, niedawno mnie wypuścili... Harry... Ja nie chciałem, żeby to tak wyszło...
Podszedł do niego, jednak automatycznie stanąłem między nimi. Czułem, że nie było między nimi najlepiej. Miałem przeczucie, że mężczyzna nieźle namieszał w życiu loczka i za wszelką cenę chciałem... musiałem go ochronić. Nie mógłbym dopuścić do sytuacji, że coś by się stało mojemu przyjacielowi
- Lou... 
Chłopak położył mi dłoń na ramieniu, aby zwrócić na siebie uwagę. Spojrzałem na niego uważnie, unosząc delikatnie brwi w niemym, pytającym geście. 
- Poznaj mojego ojca.
Dokończył cicho, nadal patrząc na mężczyznę z nienawiścią i obrzydzeniem w oczach. Zdziwiony ponownie przeniosłem wzrok na mężczyznę.
- Osobę, która zniszczyła mi całe dzieciństwo. 
Dodał , stając obok mnie , by widzieć reakcję osoby, która najpierw dała mu życie, a potem je zniszczyła . Mnie osobiście zamurowało. Nie wiedziałem co mam robić, co myśleć. Chciałem zabrać loczka stąd jak najszybciej się dało, aby nic mu się nie stało. Mężczyzna znów chciał zbliżyć się do syna, jednak skutecznie mu to uniemożliwiłem, ponownie tarasując mu drogę swoją osobą. Skąd w tobie tyle odwagi, Tomlinson? Zapytałem sam siebie w myślach.
- Harry , proszę ... Wybacz mi ...
Zaczął cicho, wbijając rozżalony wzrok w zielone tęczówki Hazzy . Widziałem, że loczek zaraz wybuchnie . Cóż , dziwię się , że jeszcze jest spokojny i po prostu nie przyłożył mężczyźnie w zęby. Jak można mieć taki tupet?
- Nie , mały , nie teraz i nie tutaj... To nie jest odpowiednie miejsce, a ona na pewno by tego nie chciała... .
Pociągnąłem go delikatnie za rękaw . Zrozumiał o co mi chodzi i czemu go chcę stąd zabrać. Śnieg nadal sypał, tworząc na ziemi biały chodnik . Podszedł do grobu i opuszkami palców przejechał po zdjęciu kobiety. Po policzku spłynęła mu kolejna łza, która po chwili zginęła w szaliku zawiązanym na jego szyi. 
- Pa, mamo ... Wrócę tu jutro. Przysięgam.
Wyszeptał cicho i obrzucając nienawistnym spojrzeniem ojca , ruszył do wyjścia . Szybko go dogoniłem i delikatnie objąłem ramieniem. Uśmiechnął się do mnie wdzięczny. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do naszego domu.


- Hazza ...
Zacząłem , kiedy już siedzieliśmy w salonie i piliśmy ulubioną, jabłkowo-miętową herbatę . Każdy był pogrążony w swoim własnym świecie. On czytał jakiś kryminał , ja tępo wpatrywałem się w beznadziejną kreskówkę .
- Tak ?
Podniósł wzrok znad lektury . Zawahałem się na chwilę, jeszcze raz analizując w myślach każde słowo, jakie za chwilę miałem powiedzieć.
- Czy ... Czy mógłbyś mi przybliżyć nieco postać twojego ojca?
Zapytałem po chwili uznając, że ta wersja pozwoli uzyskać mi jak najwięcej informacji bez użycia dwuznacznych słów. Styles westchnął cicho i zaznaczył stronę, na której skończył, po czym odłożył książkę na stolik przed nim i mocniej okrył kocem.
- Mój tata... 
Zaczął mówić, jednak po chwili urwał, jakby poważnie zastanawiając się nad tym, co ma na myśli. 
- Kiedy miałem siedem lat rodzice się rozstali . Nie wiele pamiętam z tamtego okresu, bo często przyjeżdżałem tutaj do babci . Wiem, że jak wróciliśmy, to tata się wyprowadził . 
Znów przerwał, a ja cierpliwie czekałem, aż pozbiera myśli. Wyglądał na naprawdę zagubionego w uczuciach i emocjach.
- Raz ... przyszedł do nas kompletnie zalany i zaczął wyzywać mamę. Miałem dziewięć lat, więc jak przystawało na gówniarza chciałem ją obronić, no ale nie wyszło mi to najlepiej. Wyjął nóż i bez namysłu wbił mi go w brzuch, po czym uderzył matkę i wyszedł. Trafiłem do szpitala, okazało się, że nie jest to wielka rana, ale zadana centymetr wyżej mogłaby mi przebić płuco. 
Otarł spływające po policzkach łzy. Przerażony wpatrywałem się w jego smutną twarz, a serce rozrywało mi się na kawałki. Jak można tak zranić własne dziecko?
- Mama podała go do sądu za to i za zastraszanie jej . Do tego znalazło się kilka ulicznych bójek , więc takim oto sposobem dostał siedem lat więzienia . 
Odwrócił wzrok, a ja dam sobie rękę uciąć, że po to, abym nie widział, jak ociera kolejne słone łzy. Przesiadłem się z fotela na kanapę, by być bliżej niego. Delikatnie potarłem dłonią jego ramię, chcąc dodać mu chociaż trochę otuchy i potrzebnego teraz wsparcia oraz zrozumienia. Szczerze? Na prawdę nie mogłem tego wszystkiego pojąć. 
- Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów, przecież zrozumiem.
Powiedziałem po chwili cicho, jakbym bał się, że ktoś usłyszy, a przecież mieszkaliśmy sami.
- Nie, masz prawo wiedzieć. No więc... Wysyłał do mnie listy z przeprosinami, żebym mu wybaczył. Na żaden mu nie odpisałem. Nie umiałem wybaczyć mu tego, że tak bardzo mnie zranił. Że nas zranił. To było dla mnie za trudne. Teraz wyszedł, a ja...

Znów urwał, wpatrując się w ogień w kominku, który znajdywał się 
przed nami. Uniosłem lekko brwi, cierpliwie czekając na dokończenie słów chłopaka.
- Boję się,  Lou.
Przełknął ślinę, przenosząc przestraszony i smutny wzrok na mnie. Zagryzłem lekko wargę, nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi.
- Boję się, że zrobi coś mi, albo tobie. Że znowu zrobi coś, przez co będę cierpiał. Coś, przez co oboje będziemy cierpieli.
Widziałem w jego oczach, że mówi prawdę. Zrobiło mi się go na prawdę żal, nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Wiedziałem jednak jedno.
- Nigdy nie pozwolę Ciebie skrzywdzić, pamiętaj.
Szepnąłem, przytulając go mocno do piersi. Chłopak zacisnął pięść na mojej koszulce i zamknął oczy. Mimo, że był niemal dorosły, nadal w środku siedział mały, wrażliwy chłopiec z piaskownicy. Westchnąłem cicho i pogładziłem po włosach. 

Po kilkudziesięciu sekundach odsunął się ode mnie i spojrzał głęboko w
oczy.
- Louis, dziękuję. Nie masz pojęcia ile znaczy dla mnie twoje wsparcie. Bez Ciebie pewnie bym się załamał, powiesił, podciął żyły czy coś w tym stylu. Zapewne nigdy nie będę w stanie odpłacić Ci się za ten cały czas, jaki mi poświęcasz.
Powiedział poważnie, nie spuszczając wzroku z moich tęczówek. W oczach stanęły mi łzy. To było najpiękniejsze, a zarazem najbardziej przerażające słowa jakie usłyszałem w moim dwudziestoletnim życiu. Właściwie to wizja tego, że Harry mógł sobie coś zrobić była przerażająca. 
- Nie, Harry... Nie masz mi za co dziękować. Przyjaciele od tego są. Pamiętaj, że zawsze będę, cokolwiek by się nie działo. Przyjaciele na zawsze, pamiętasz?
Wskazałem ruchem głowy na czarno-fioletowy rzemyk na nadgarstku. On miał taki sam. Uśmiechnął się delikatnie i również spojrzał na swój przegub, wpatrując się chwilę w bransoletkę.
- Tak, pamiętam. Zawsze i wszędzie.
Wyszeptał i mocno mnie przytulił. Objąłem go i pogładziłem lekko po plecach.
- No już, koniec tych czułości, bo za chwilę się popłaczę.
Zaśmiałem się delikatnie i po chamsku wcisnąłem się obok niego pod koc. 

Przełączyłem kanał jednak stwierdzając, że nic ciekawego w 
telewizji nie znajdę, sięgnąłem po książkę, którą powinienem przeczytać na za tydzień. Spojrzałem na okładkę i skrzywiłem się. Nie lubiłem opracowywać tekstów, jednak jak trzeba, to trzeba. Upiłem łyk zimnej już herbaty i zacząłem lekturę. Hazza chwilę wpatrywał się we mnie, po czym sam wrócił do przerwanej wcześniej książki. 

Nastał wieczór. Wstałem z kanapy by przygotować jakąś kolację. 
Czułem, jak Harry podnosi wzrok znad końcówki lektury i przenosi go na mnie, zainteresowany powodem mojego podniesienia się.
- Gdzie idziesz?
Zapytał w końcu, nie spuszczając ze mnie swoich zielonych, kocich oczu. Odwróciłem głowę, zerkając na niego i uśmiechając delikatnie.
- Zrobić kolację.
Odparłem lekko i zniknąłem w drzwiach kuchni. Gdy myłem ręce, u mego boku zjawił się Hazza.
- Pomogę Ci.
Oświadczył, również wkładając dłonie pod strumień ciepłej wody. Po chwili zaczęliśmy robić talerz przeróżnych kanapek. Do kubków nalaliśmy mleka i usiedliśmy na podłodze w salonie. Włączyliśmy ponownie telewizor w nadziei , że znajdziemy tam coś godnego naszej uwagi. W końcu wybór padł na jakże interesujący film o życiu psa w łonie matki. Ciekawe, prawda? W każdym bądź razie z racji żadnych ciekawszych propozycji przystanęło na tym. 

Po chwili rozdzwonił się telefon młodego. Spojrzał na wyświetlacz
i wyszedł, by odebrać. Wrócił z niezadowoloną miną. 
- To on. Chce się spotkać.
Oznajmił po chwili ciszy, a ja zamarłem z kanapką w połowie drogi do ust.
- Jak to ? Po co ?
Zadałem po chwili pytania, rezygnując z konsumpcji kawałka chleba z serem i keczupem. Wzruszył lekko ramionami, odwracając wzrok na jakiegoś doga niemieckiego, biegającego sobie w najlepsze na ekranie telewizora.
- Nie wiem. Lou... Pójdziesz ze mną?
Zapytał cicho, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Z jednej strony to ich rodzinnesprawy, ale z drugiej... zbyt się o niego bałem. Niepewny , czy dobrze robię, skinąłem głową.
-Dobrze, Harry, pójdę.
Zgodziłem się ostatecznie i po chwili odrywając myśli od ojca loczka, wróciliśmy do kolacji. Kiedy talerz opróżniony znajdywał się w kuchni, spojrzałem na zegarek.
- Już późno, rano mam zajęcia... Dobranoc.
Powiedziałem, całując chłopaka w czubek głowy i poszedłem do swojego pokoju. 

Harry zajął pokój, w którym normalnie spała moja siostra, 
kiedy jeszcze mieszkała ze mną. Teraz wróciła do mamy , więc oficjalnie przejął go loczek. Za kilka dni planowaliśmy go jakoś przemalować z jasnego fioletu na ciemną zieleń, ale znając nasz talent artystyczny, jeśli wyjdzie brązowy, to będzie dobrze. Nie rozmyślając dłużej na ten temat wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka, próbując zasnąć. 

Około drugiej w nocy obudził mnie cichy krzyk Harrego. Zerwałem się 
z łóżka i czym prędzej pobiegłem do jego pokoju.
- Co się dzieje?
Zapytałem, widząc przerażonego chłopaka, siedzącego prosto jak struna na łóżku.
- Ja... Przepraszam, nie chciałem Cię budzić, po prostu...
Zaczął się jąkać. Powoli podszedłem do łóżka i usiadłem na jego skraju.
- No już maluchu, wdech i wydech .
Powiedziałem cicho, aby go uspokoić. Kiedy już zaczął oddychać w miarę równomiernie, otworzyłem ponownie usta.
- Teraz mi powiedz, co cię tak przestraszyło. Koszmar ?
Uniosłem lekko brwi ku górze. Styles spojrzał na mnie niepewnie i przytaknął delikatnie głową. Odgarnąłem opadające na jego czoło loczki.
- Co Ci się śniło?
Szepnąłem, patrząc na niego uważnie. Wydawał się być znów taki zagubiony...
- On. Tamta noc... To było takie realne... Znowu to czułem, Lou. Znowu ten ból...
Oczy mu się zaszkliły. Mocno go do siebie przytuliłem i delikatnie zacząłem kołysać.
- To się już nie powtórzy, Harry. Minęło, obiecuję... Nie dam cię skrzywdzić.
Szeptałem, chcąc go uspokoić. Po chwili zasnął...


Brak mi wiary, 
Tak właśnie się czuję, 
Jestem mi zimno, jestem zawstydzony, 
Leże nagi na podłodze...

ROZDZIAŁ 01: Gdy nie będzie Ciebie w pobliżu...

Usiadłem na fotelu z kubkiem gorącej, jabłkowo-wiśniowej herbaty i ulubioną książką. Za oknem sypał śnieg, a z kominka uderzało we mnie przyjemne ciepło. Zagrzebałem się bardziej w puchowym, miękkim kocyku i upijając łyk ulubionego napoju zmarszczyłem lekko nos, chcąc poprawić na nim lekko okulary. Otworzyłem książkę w miejscu, gdzie ostatnio skończyłem ją czytać, po czym prześledziłem wzrokiem kilka następnych linijek tekstu. Niestety , wymarzony, a wręcz wyjęty z bajki błogi spokój nie trwał długo. Z akcji książki wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Sądząc, że to kolędnicy nie ruszyłem się z miejsca i ponownie chciałem skupić na tekście, jednak dzwonek ponownie zabrzmiał w całym budynku.
- Ohhh idę już.
Mruknąłem, wygrzebując się spod ciepłego nakrycia i odstawiając ulubiony, fioletowy kubek na szklany stolik ruszyłem do drzwi . Kiedy ujrzałem przybysza stojącego za nimi usta delikatnie mi się rozchyliły. Chłopak za nimi wyglądał jak siedem nieszczęść. brązowe loczki wyprostowały się i przymarzły pod wpływem ogromnej ilości śniegu, bluza była cała mokra, z resztą jak wszystkie pozostałe części jego garderoby.
- Harry ?! Zgłupiałeś?! Przeziębisz się!
Krzyknąłem, wciągając go do środka. Dopiero w jasnym świetle dojrzałem krople na jego policzkach i zaczerwienione od płaczu oczy. Broda niebezpiecznie drgała, jakby chłopak powstrzymywał szloch.
- Ona... Nie żyje.
Powiedział po chwili. Zamarłem w bezruchu. Ona? Czyli kto? Zaraz jednak uderzyło we mnie: mama. Jego chora na serce mama. To dlatego jest taki zrozpaczony. 
- Harry... Przykro mi. Wiem, że to Ci nie pomoże, jednak...
Mocno go przytuliłem, jednak zaraz poczułem jak się trzęsie.
- Idź na górę i weź ciepły prysznic, zaraz przyniosę ci świeże ubrania i zrobię herbaty.
Powiedziałem, popychając przyjaciela w kierunku drzwi od łazienki. Gdy upewniłem się, że włączył już wodę pod prysznicem, zniknąłem za drzwiami swojej sypialni. Szybko wyjąłem z szafy najcieplejszy dres jaki miałem oraz grubą, polarową bluzę. Zostawiłem ubrania pod drzwiami od łazienki i zeskakując po dwa stopnie zbiegłem do kuchni. Wstawiłem wodę na herbatę, wyjąłem pomarańczowy kubek i wrzuciłem do niej torebkę truskawkowej herbaty. Wiedziałem, że to jego ulubiona. Posłodziłem ją łyżeczką cukru i oparłem o blat, patrząc nieprzytomnym wzrokiem w okno . Serce bolało mnie na widok tego chłopca, teraz zagubionego w świecie. Przypomniało mi się, jak się poznaliśmy. Wtedy także był sam, zapłakany. Ale wtedy nie stracił mamy, tylko zgubił. Teraz już jest o dziesięć lat starszy. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk gotującej się wody. Zalałem wrzątkiem paczuszkę herbaty i zaniosłem do pokoju. Postawiłem naczynie obok mojego i dosypałem do ognia trochę drewna, by dawał jeszcze więcej ciepła. Chwilę potem w drzwiach ujrzałem zmarnowanego kolegę. Od razu pokazałem mu na miejsce obok. Powolnym, wręcz ślamazarnym krokiem podszedł do skórzanej sofy i usiadł tam, gdzie mu pokazałem. Wyglądał koszmarnie, ale czego ja się spodziewałem? Że będzie tryskał energią i optymizmem?
- Louis... Ja sobie nie poradzę.
Wyszeptał załamany. Delikatnie i jakby niepewnie objąłem go ramieniem.
- Harry, dasz sobie radę. Pomogę Ci.
Wyszeptałem cicho, pocierając delikatnie dłonią jego ramię, po czym podałem mu kubek z ciepłą, owocową herbatą.
- Rozumiesz? Pomogę Ci i wszystko będzie dobrze.
Powiedziałem, odgarniając kosmyk mokrych włosów z jego czoła.
- Nic nie będzie dobrze. Jej już nie ma!
Zatrząsł się. Mocniej go do siebie przytuliłem, po czym kucnąłem na przeciwko niego.
- Harry... W życiu bywa tak, że ludzie odchodzą i przychodzą. Nic na to nie poradzimy. Tak już jest i tak już będzie. Rozumiesz?
Spytałem, by upewnić się, że moje słowa do niego docierają. Pokiwał głową, jednak w jego oczach nadal błyszczały łzy.
- Damy sobie radę. Razem. Najlepsi przyjaciele. Pamiętasz? Obiecywałem Ci to, więc danego słowa dotrzymam.
Przeczesałem palcami jego włosy i uśmiechnąłem delikatnie, jakby pocieszająco. Wróciłem na miejsce obok niego i delikatnie przytuliłem. Loczek wypił herbatę i zdołowany, smutny oraz na pewno wyziębiony położył głowę na moim ramieniu. Po chwili zasnął, najwyraźniej zmęczony wszystkimi wydarzeniami, jakie miały miejsce tego dnia. Westchnąłem i wziąłem go na ręce. Nie był najlżejszy, jednak dałem radę, dziękując w duchu ojcu, który co tydzień zabierał mnie na siłownię. Położyłem chłopaka w moim pokoju, okryłem szczelnie kołdrą i przymknąłem drzwi. Sam posprzątałem kubki w salonie i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w piżamę, po czym położyłem do łóżka w pokoju gościnnym, niemalże od razu zasypiając na niewygodnym, twardym materacu jednoosobowego łózka. Następnego ranka obudziłem się z koszmarnym bólem pleców. Ignorując go jednak ruszyłem do sypialni, w której był Harry. Nadal spał jak małe dziecko. Uśmiechnąłem się pod nosem, poprawiając mu kołdrę i powlokłem się do łazienki. Wziąłem rozbudzający prysznic, po czym zacząłem robić śniadanie. Do tostera wrzuciłem dwie kromki odpowiedniego pieczywa, z lodówki wyjąłem dżem i ser oraz wstawiłem wodę na herbaty. Postawiłem wszystko na stole. Po chwili znalazła się tam także nutella oraz stosik ciepłych grzanek. Szybkim krokiem poszedłem obudzić przyjaciela.
- Harry... Hazza... Hazziątko...
Zacząłem cicho, gładząc go delikatnie po policzku. Mruknął coś pod nosem i wtulił mocniej w poduszkę. Postanawiając więc użyć bardziej drastycznych środków: szybko wstałem i odsłoniłem okna. Chłopak zmarszczył nos i odwrócił się do mnie plecami. 
- Śniadanie czeka... No już, wstawaj.
Powiedziałem, zdejmując z niego kołdrę. Leniwie otworzył oczy i spojrzał na mnie. W pierwszej chwili myślałem, że będzie lepiej, jednak musiało do niego dotrzeć to, co stało się wczoraj. Z jego zielonych tęczówek zniknął ten promyk radości. 
- Harry... Nie możesz się załamywać. Doskonale wiesz, że ona by tego nie chciała.
Mruknąłem, odgarniając kosmyk jego loczków z oczu. Pokiwał głową, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Wiem, Lou... Kiedy to tak bardzo boli...
Wyszeptał, a mi serce dosłownie zaczęło pękać. Nie potrafiłem patrzeć na jego łzy. Znów jednym ruchem go do siebie mocno przytuliłem. 
- Mały, mówiłem Ci już, że sobie poradzimy. Razem. Na razie zostaniesz u mnie, rodzice i tak wrócą dopiero za dwa miesiące... Poradzimy sobie.
Zapewniłem przyjaciela, patrząc na niego troskliwie, po czym przypomniałem sobie o czekającym w kuchni śniadaniu.
- No chodź, tosty są już pewnie zimne.
Zauważyłem. Niechętnie zwlókł się z łóżka i poszedł za mną do jadalni. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy w ciszy konsumować posiłek. W sumie ta cisza była nam potrzebna. Każdy musiał sobie coś przemyśleć. Spojrzałem na poważnego i smutnego Styles'a, wpatrującego się w talerz. Myślał nad czymś gorączkowo, marszcząc przy tym uroczo nos. Nagle ni stąd ni zowąd uderzyło we mnie wspomnienie wakacji sprzed roku.


Osiemnastoletni brunet szedł przez jedną z opustoszałych ulic Londynu. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo śliczna, chociaż upalne promienie słońca przyprawiały młodego mężczyznę o ból głowy. Starając się go ignorować włożył do uszu małe słuchaweczki i wrzucił ulubioną piosenkę Coldplay "Viva la vida". Po chwili telefon w kieszeni jego spodni zaczął wibrować, oznajmiając, iż ktoś próbuje się z nim skontaktować. Na wyświetlaczu pojawiło się imię "Harry", więc nastolatek szybko odebrał połączenie.
-Jestem już w Londynie. Czekam za dziesięć minut przy London Eye.
Poinformował go słodki, lekko zachrypnięty głos po drugiej stronie.
-Zaraz będę.
Mruknął w odpowiedzi i przyspieszył kroku, chociaż droga i tak zajęła mu aż piętnaście minut. Już z daleka widział postać w beżowych spodniach i białej koszulce, patrzącą z zachwytem na Londyńskie Oko. Persona stała jednak tyłem do niego, więc nie był przekonany, że to właśnie on, jednak gdy tylko się odwrócił, był pewny, że to jego przyjaciel.
- Cześć.
Mocno przytulili się na przywitanie.
- Hej.
Wyszczerzył idealnie proste zęby lokowaty.
- Tam gdzie zawsze?
Upewnił się, nie przestając się uśmiechać. Brunet pokiwał lekko głową i uważnie przyjrzał przyjacielowi. Mimo, że ten starał się wszystko ukryć, chłopak wiedział, że coś jest nie tak, a te wakacje będą inne niż te, w poprzednich latach. W milczeniu ruszyli do przytulnej, małej kawiarenki o nazwie "Metro Cafe". Usiedli przy stoliku w kącie i zamówili po pucharku lodów na ochłodę.
- Lou...
Młodszy chłopak spojrzał na przyjaciela uważnie.
- Przeprowadzam się do Londynu.
Wymusił uśmiech, patrząc na reakcję kolegi, Ten uśmiechnął się wesoło.
- Na prawdę?!
Zapytał bardzo entuzjastycznie. Wreszcie będzie mógł spędzić z nim więcej czasu niż długie weekendy, ferie i wakacje. Po chwili jednak zauważył, że lokatemu uśmiech zszedł z twarzy.
- Hej, młody, co jest? Nie cieszysz się?
Zmartwił się nastolatek.
- Ja... Cieszę się, ale... No bo...
Zaczął się jąkać i plątać w słowach. Nie wiedział co powiedzieć? Wiedział! Tylko zwyczajnie się bał. Bał powiedzieć tą bolesną prawdę na głos. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Po chwili wbił go w siedzącego w cieniu, rudego kota. Hmm... Zawsze chciał mieć kota.
- Harry! Spójrz na mnie.
Powiedział łagodnie jego towarzysz i cierpliwie zaczekał, aż ten spełni jego prośbę.
- Co się dzieje?
Uniósł pytająco brwi, nie spuszczając wzroku z jego kocich oczu. Martwił się zachowaniem kolegi, bał się, że stało się coś, co go zrani.
- Moja mama... Ona ma... niewydolność serca. Ostrą niewydolność serca. Mogą nie zdążyć z przeszczepem. Dlatego tu się przenieśliśmy, by była bliżej lekarzy.
Spuścił głowę, patrząc na pistacjowe lody w swoim pucharku.

Wróciłem do "żywych", ponownie zerkając na chłopaka. Był dla mnie jak młodszy braciszek, musiałem się nim zająć. Westchnąłem cicho. Nie zmienił się od tamtej pory, może jedynie odrobinkę wydoroślał. Ściął trochę włosy i nabrał mięśni... Nic więcej. 
- Harry... Pojedziemy dzisiaj po trochę twoich rzeczy, dobrze ?
Zapytałem, siląc się na lekki uśmiech, chociaż w środku rozpierdalał mnie żal.Kochałem Anne jak matkę, była na prawdę cudowną osobą i nie zasługiwała na taki los, na tak szybką śmierć. Lokowaty pokiwał głową i w milczeniu pozmywał po sobie naczynia. Uśmiechnąłem się ciepło, chcąc dodać mu trochę otuchy, po czym przyniosłem jego suche ubrania. Podałem jeszcze ciepłe buty i kurtkę, gdyż na dworze nadal utrzymywała się gruba warstwa śniegu i wyszliśmy na białą ulicę.


Daj mi coś, co będzie mnie nawiedzało, 
gdy nie będzie cię w pobliżu...

PROLOG: Śniliśmy sny o szczęśliwych zakończeniach

Spojrzałem szklanymi oczami na fotografię stojącą na stoliku nocnym. Jak podmuch wiatru uderzyło we mnie nasze pierwsze, wspólne wspomnienie. Położyłem się na łóżku, zamykając oczy i przywołując tę beztroską chwilę.


Ośmioletni chłopiec z kasztanowymi włosami wyszedł na plac zabaw. W piaskownicy siedział tylko jakiś samotny chłopak, przerzucający w dłoniach piasek. Na oko był dwa lata młodszy od niego.
- Cześć, jestem Louis.
Przywitał się, siadając koło smutnego nieznajomego.
-Harry.
Powiedział cichutko, nawet nie patrząc na przybysza. Rękawem fioletowej bluzy szybko otarł łzę, jednak na nic mu się to zdało. Było już dość późno i co za tym idzie chłodno, dlatego zatrząsł się z zimna. Lou szybko to spostrzegł i zdjął swoją kurtkę, zakładając ją na ramiona nowego kolegi.
- Czemu jesteś smutny?
Kucnął przed nim, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Zgubiłem mamę, a nie mieszkam tutaj.
Poskarżył się po chwili milczenia. Brunet zareagował błyskawicznie, łapiąc chłopca za rękę.
- Chodź, pomogę Ci.
Zaoferował i razem ruszyli przez park, w poszukiwaniu rodzicielki zguby. Znaleźli ją po pół godziny. Harry wdzięczny oddał Lou kurtkę i przytulił go w podziękowaniu, po czym oddalił się ze swoją mamą w stronę hotelu, aby razem spędzić resztę wakacji w stolicy.

- Znowu o nim myślisz?
Zapytał jakiś głos w drzwiach. Tomlinson otworzył zapłakane oczy i spojrzał na stojącego w drzwiach ojca chrzestnego.
- Nie martw się, ułoży się.
Usiadł obok niego na materacu.
- Kiedy to tak bardzo boli...
Wyszlochał brunet, ukrywając twarz w poduszce.


Najgorsze jest to, że jeszcze wczoraj byliśmy tylko dziećmi
Bawiliśmy się w żołnierzy, jedynie udawaliśmy
Śniliśmy sny o szczęśliwych zakończeniach